KLESZCZE, ODC. II

5/5 - (1 vote)

2 odcinek/ KLESZCZE/



Spacer na ulicę Cichą wyraźnie dobrze zrobił Małgorzacie, choć ostro wydłużała krok. Ochłonęła. Odleciał zapach Wacka. Nie ma tego złego. Po piętnastu minutach pukała do drzwi ładnego domku z zieloną dachówką i małym ogródkiem. Kwiaty w nim zachwycały feerią barw, choć już była końcówka września.

 Wchodź. Wieki temu! – wykrzyknęła uradowana Wanda; szczupła, z burzą kasztanowych włosów, spoglądając uważnie na przyjaciółkę. Jakże dobrze się znały. – Jakieś problemy? – spytała i objęła ją za szyję, a potem cmoknęła w policzek.

Był w niej zazwyczaj spokój, który rozładowywał napięcie jeszcze zanim powstało,
a dzisiaj
?

 To zmęczenie i upał tak na mnie działają no i te zmieniające się cumulusy – odpowiedziała Małgorzata, witając się z Wandą. – O tej porze roku to wprost niebywałe. I ten wiatr, który niechybnie coś przyniesie – dodała i zamilkła.

 I…

Małgorzata potarła czoło.

 I Wacek – wydusiła, zadzierając w górę głowę. – Wciąż nie mogę pojąć – dodała i umilkła na sekundę. – Wiesz, widziałam się z nim pół godzinki temu. Coś się znowu we mnie wywraca – przyznała, przewracając oczami. – I jak złości. Nie mogę tego chwastu wyrwać. Widać pozostały korzenie. To jak perz.

 No tak… – chrząknęła Wanda. – Wejdź. – Zaorska wykonała ręką zapraszający gest. – Zaraz ci poprawię humor – dodała obiecująco, ale i jednocześnie jakimś smutnym głosem.

 Poprawiaj! Byle szybko, bo mam strasznie mało czasu. – Małgorzata spojrzała na zegarek. – Zdejmę też te cholerne szpilki, choć na chwilę – dodała.

 Nie trzeba, u mnie jak wiesz, nie zdejmuje się butów – zaprotestowała jej przyjaciółka.

 Ale ja zdejmę! Bo i nogi wrastają mi w d…

Wanda roześmiała się, ale nie był to radosny śmiech. Podobnie jak jej głos.

Weszły do dużego salonu z garniturem dębowych mebli, gdzie czekał stół nakryty piękną serwetą z haftem richelieu. W wazonie pyszniły się czerwone róże.

 Siadaj, proszę – Wanda podała filiżankę świeżo zaparzonej herbaty. – Taka jak lubisz. Nic się chyba nie zmieniło w tej kwestii? – wygładziła palcem zmarszczki niepokoju na twarzy Małgorzaty. Muszę ci też coś powiedzieć odnośnie Wacka. Tylko nie spadnij z krzesełka…A wiesz już, że dzieciaki nie jego? Pochwalił się? – urwała, szukając słów. – Sensacja na całą Nową Dębę – dodała po krótkiej przerwie. Potarła czoło. – Przykro mi Małgosiu. A miałam ci poprawić humor – zauważyła z troską w głosie i niemal natychmiast odleciała gdzieś myślami.

 Miłość ci wszystko wybaczy… – zanuciła Małgorzata. – Zaraz, kto to śpiewał? Hanka Ordonówna? No chyba… Nie, nie wiem. – A więc o tym chciał jej powiedzieć Wacek…

Chciałem ją zabić… Wykrzywiła usta w grymasie i przełknęła ślinę. Mocno chwyciła
poręcz fotela.

 Zauważyłam, że Wacek kocha dzieci i nie musi być ci przykro, Wanda. Dzieci, które się wychowuje od urodzenia, zwykle się bardzo kocha. Niemniej to szok – przyznała. – Nie spodziewałam się tego usłyszeć. A może on jeszcze nic nie wie?

Wanda spojrzała jej wymownie w oczy.

 Ależ wie, Małgosiu. Cała Nowa Dęba o tym trąbi. Jeleń! Jelenisko!

Od tych rewelacji Małgorzata czuła się skołowana i oszołomiona. Tętno oszalało. Karuzela. Tym razem w głowie.

 To dziwne. Nie dał po sobie niczego poznać – oznajmiła, kiedy już tętno przycichło. – Co prawda, coś tam Wacek wspomniał na ten temat, i że jest gotów zabić Jagodę, ale myślałam, że żona puściła mu się znowu z jakimś kundlem. No, no… faktycznie jelenisko!

 Wacek zawsze potrafił ukrywać swoje emocje. Do końca nie wiedziałaś, Małgosiu, że spotyka się równolegle i z tobą i z Jagodą… – urwała.

– No tak… Więc mówisz, że sprawa się rypła?

Wanda kiwnęła głową. – Zatrzepotało cię? Z satysfakcją? – spytała.

 Zatrzepotało. Jak cholera. Z satysfakcją!

 Skąd masz te wiadomości? To pewne? – Małgorzata po raz drugi spytała przyjaciółkę, upijając łyk herbaty i oczywiście, parząc sobie język. – Należałoby współczuć Wackowi, ale jakoś nie potrafię – dodała z krzywym uśmiechem.

 Ma, na co zasłużył, barani łeb. Wszyscy wiedzieli w ogólniaku, że Jagoda się puszcza, tylko on był ślepy i ty – zauważyła tak zupełnie naturalnie, bez przekąsu i złośliwości. – I ty, niestety – powtórzyła po chwili.

 Może tylko porządny, Wandziu. Jagoda zaszła w ciążę, więc się ożenił. – Małgorzata zawahała się lekko. – A ty też wiedziałaś? Mogłaś mnie chociaż ukierunkować nieco – spojrzała przyjaciółce w oczy.

 Coś mi się obiło o uszy, ale nie byłam pewna. Jak wiesz nienawidzę plotek. Może i powinnam ci szepnąć słówko, ale wiesz…

 Wiem. Niemniej jednak słowo należało się!

 Próbowałam ci powiedzieć nie raz.

 Próbowałaś?

Wanda kiwnęła głową.

 Byłaś tępa jak zardzewiały nóż do ciasta.

Wybuchły na krótko śmiechem, a potem Małgorzata wzruszyła ramionami i otrzepała z siebie śmiech, zdziwienie, satysfakcję i wszelkie inne uczucia. Także i rodzące się współczucie dla Wacka.

 To już nie ma znaczenia. Już sam twój widok…

 Czyli w porządku? – zapytała po chwili Wanda. – Naleweczki?

Małgorzata kiwnęła głową i spojrzała w okno. Ogromne cumulusy kłębiły się na niebie przesuwając na południe. Rozległ się potężny, odległy grzmot. Wilgotne, chłodne powietrze wirowało wokół szyby.

 Wszystko w porządku – odpowiedziała. – Tylko prawda taka, że od tych zasłyszanych rewelacji uszło ze mnie całe powietrze. Ale już się napełniam. O, już! A co u ciebie, Wandeczko? Czuję, że coś wisi w powietrzu, i to nie tylko burza – Małgorzata zaśmiała się krótko i spojrzała uważniej w oczy przyjaciółki. – Jesteś czymś zdenerwowana? Bo wydaje mi się, że Wacek nie jest jedynym powodem… – upiła łyk aroniowej nalewki. – Bardzo smaczna – pochwaliła i znowu spojrzała na zegarek i na Wandę.

 No rzeczywiście nie on, a zdenerwowana jestem i owszem. Masz rację. Jednak to jest temat na dłuższą rozmowę, a ty chyba musisz już iść powiedziała i dodała To dłuższy temat, Małgosiu, teraz nie pogadamy, bo jak widzę swoim bystrym okiem, przydeptujesz z nogi na nogę, a to naprawdę dłuższy temat – powtórzyła. – Muszę ci się solidnie wyżalić i popłakać w twoich ramionach.

Małgorzata wykrzywiła w uśmiechu usta.

 O aż tak? Rzeczywiście, muszę już lecieć. Trochę czasu zajęła mi rozmowa z Wackiem, z tobą a dzisiaj jeszcze chcę zaliczyć cmentarz, a poza tym, zaraz lunie deszcz. Uwielbiam burzę, ale w domu. Będziesz na spotkaniu u wuja? Zapraszam, pogadamy! Proszę, koniecznie przyjdź – dodała, podnosząc dłoń w geście pożegnania. Znów spojrzała na zegarek i dopiła kieliszek nalewki. – Dobra jak nie wiem co. Połknę wraz z kieliszkiem. Uciekam. A propos, gdzie on jest? Znaczy się, twój mąż. Heniutek.

 Poszedł do lasu na kurki. To takie żółte grzyby – oznajmiła i uśmiechnęła się krzywo – A raczej pojechał samochodem, naszym stary gratem. Może mu się zepsuł, podobnie jak twój… Cały czas mu powtarzam, że powinien iść z nim do warsztatu, na przegląd, ale on ciągle nie ma czasu jako i ty i teraz masz babo placek. Już dawno powinien być w domu. To już kilka godzin, a ja mam mu coś ważnego do powiedzenia. Tobie zresztą też, ale to później. Później. – Coś zgrzytnęło w jej słowach.

Złość? Nie, to nie była złość.


Loading