„CIENIE” – II CZEŚĆ TRYLOGII

Rate this post

2 /Urywek II części trylogii pt. „Cienie”.

„Rozmyślania przerwał mu warkot samochodu, dochodzący z uliczki prowadzącej na parking. Wojtowicz miał doskonały słuch. Był w stanie usłyszeć z pięćdziesięciu metrów nadjeżdżający samochód, rower, kroki.

Krajobraz poruszył się. Jesttt…

Wyszedł z klatki i czekał ukryty za krzakami.

Małgorzata wysiadła z samochodu. Przewiesiła torbę przez ramię i przeszła do swojego bloku bardzo wolnym krokiem, otwierając chipem drzwi wejściowe.

Wojtowicz stał chwilę, obserwując. Nie zapaliła światła na klatce, co wydało mu się podejrzane. Zawsze zapalała. Może żarówka spalona, pomyślał, podchodząc bliżej. Czuł w powietrzu grozę.

Tylko Małgorzata jej nie czuła, zbyt zamyślona. Niestety wracała bardzo zmęczona i przygnębiona ze szpitala. U jej ukochanego męża nie było żadnej, najmniejszej poprawy. Zbyszek nadal leżał na szpitalnym łóżku, jak przywiędnięta roślinka. Dowiedziała się od lekarza, że nadal nie ma reakcji źrenic na światło, ani żadnego z nim kontaktu. A to były straszne wiadomości. I jeszcze ta historia ze Swietłaną… Ścisnęło ją za serce. – Jak mogła? Jak mogła tak źle o niej pomyśleć? Swietłana uratowała jej dziecko, a teraz walczy ze swoim życiem.

Myśli buzowały w głowie, kiedy wchodziła do klatki schodowej. Zdenerwowana. Ciemno. Umysł odłączył się od ciała i nie odnotowała żadnego ruchu, żadnego niebezpieczeństwa, choć zwykle miała wyostrzone zmysły. Wyciągnęła dłoń do kontaktu i próbowała zapalić światło; pstryk, pstryk…

Co jest?!

– Ty kur…. Mmmmmmmmmmmmmmmmm… – dobiegło niewyraźne.

Zakapturzony mężczyzna z całym impetem poderwał się do przodu wprost z piwnicy, a w jego ręce zobaczyła nóż.

Ostatnio pracowała nad swoją kondycją psychiczną, ćwicząc się w zauważaniu szczegółów. Tak ją ustawili psycholog i jej trener sztuk walki. A jednak dzisiaj o ułamek sekundy za późno zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Poczuła natomiast i zobaczyła dość wyraziście, bo na własnym, wysportowanym ciele, jak ktoś jedną ręką mocno chwyta ją za szyję, a drugą próbuje ugodzić nożem. W półmroku błysnęła stal.

– Ty suko, już po tobie – usłyszała już całkiem wyraźnie i przybrała automatycznie pozycję obronną.

Próbowała drapać, wiła się, kopała. Brakowało tchu. Przerzuciła ciężar ciała na lewą stronę, unikając ciosu noża. Strach ma dwie opcje; walcz lub uciekaj. Na ucieczkę nie było szansy. Udało jej się natomiast złapać za kaptur mężczyznę, chciała wbić mu palec w oko, ale i on się wił. Puścił natomiast jej szyję, nadal wymachując nożem.

Strach pełzł od jej stóp, przez brzuch, wzdłuż kręgosłupa, a może to była tylko adrenalina. W każdym razie już wiedziała, że musi walczyć. O swoje życie. Przekazała sobie w myślach, że ma być silna. Złapała oddech, uważając na każdy ruch napastnika. Przyjęła właściwą postawę, lekko ugięła kolano. Chwyciła mężczyznę za rękę ściskającą nóż. Zacieśniła uścisk, aż mięśnie jej ręki napięły się do wysokości ramienia, a potem dalej. Została jej sekunda na reakcję napastnika. Nie wykorzystała jej. Uderzył ją łokciem w głowę, powalając na posadzkę. Przytomne zgięła kolano, uniosła nogę i kopnęła go w udo. Potem wykonała drugi szybki cios nogą. Wyżej. W przeponę.

Obcy mężczyzna zassał powietrze, ciężko oddychał i ponownie spróbował użyć noża. Zrobił zamach ręką, pochylił się, i w tym momencie otworzyły się do wewnątrz drzwi klatki schodowej, popychając go do przodu. Napastnik zachwiał się, stracił równowagę. Małgorzata odskoczyła w tył. Zimny pot spływał jej po plecach.

W półmroku zobaczyła twarz mężczyzny z długą brodą, wąsami, w kapturze, i także w bojowej postawie. W oczach miał szał, w ręku sprężynowy nóż. Zakołysał się i wymierzył silny cios w pierś jej napastnika. Bronił jej najwyraźniej.

Mężczyzna bezwładnie i z jękiem opadł na posadzkę. Skurczył się, przyciskając ręką krwawiącą ranę. Próbował się podnieść, czego już Wojtowicz nie zauważył. Nachylił się nad Małgorzatą. Jego twarz była czerwona i widziała to w bladym świetle latarni przy drzwiach wejściowych, z brody zwisały mu nitki śliny. Słyszała jego świszczący oddech.

– Nic się pani nie stało? – spytał, charcząc.

Chwiejnie stała na nogach i starała utrzymać w pionie, łapczywie łykając powietrze.

– Ratu..nnn… ku… Ratunku… – wykrzyczała w nadziei, że ktoś z sąsiadów usłyszy. Pomoże.

Słowa ugrzęzły jej w gardle. Nikt nie usłyszał jej wołania, na klatce schodowej słychać było tylko wrzaski pochodzące z telewizorów ze wszystkich mieszkań. No tak, ważny mecz!

– Nic się pani nie stało? – powtórzył Wojtowicz.

– Niech pan uważa…On, on…

Napastnik próbował się znowu dźwignąć z posadzki, z głowy spadł mu kaptur, i Małgorzata z przerażeniem stwierdziła, że to nie mężczyzna ją zaatakował, a silna, szalona kobieta. Właśnie zadawała z rozmachem ręki cios przeznaczony dla niej, a który w ostatniej chwili przyjął na siebie Wojtowicz.

Ryknął z wściekłości. – Ty wstrętna ropucho! – Rozpoznał ją w jednej chwili.

Z furii drgały mu wargi. Jego twarz była jeszcze bardziej czerwona, a którą widziała nawet w bladym świetle z półpiętra.

Kobieta – szaleniec – wbiła pazury w jego ciało, charcząc. Nóż wypadł jej z ręki. Próbowała go namacać. Podniósł go szybkim ruchem i przygwoździł jej rękę.”

Loading