KLESZCZE, ODC. IV

5/5 - (1 vote)


Odcinek czwarty/KLESZCZE

Wacek wyjął chusteczkę z kieszeni i przetarł mokre czoło. Na jego twarzy pojawił się grymas, jak u kogoś kto zmaga się z bólem. To trwało tylko chwilę. Przyglądając jej się uważnie, podszedł do komody ze sprzętem DVD.
Podążyła za nim wzrokiem. Wychwycił to.
– Przepraszam za to zachowanie. Muzyka przynosi mi ulgę od zamętu, jaki panuje w moim umyśle – powiedział, wskazując głową na odtwarzacz. Wyraźnie się tłumaczył.
– Rozumiem.
Spojrzał sceptycznie.
– Jestem podejrzanym numer jeden. Czy ty też, Gosiu, tak myślisz? Że to ja? Zamiast opłakiwać żonę, słucham muzyki… – umilkł, podświadomie zaciskając dłonie.– Naprawdę mnie uspokaja.
Milczała, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.
– Nie, ja tego nie zrobiłem. Wierzysz mi? – skrzyżował ramiona, przygotowując się na jej pytania.
Nie zapytała. Spoglądała nieruchomo w ciemne okno i czując ciężkie jak ołów zmęczenie. Cisza w pokoju przedłużała się. Zrobiła się wręcz gęsta. Coś tu było nie tak.
Już dawno nauczyła się odnajdywać i wykorzystywać podobieństwa i zbieżności, a wraz z doświadczeniem nauczyła się, żeby nigdy nie lekceważyć najmniejszej prawdopodobnej możliwości. Wacek miał motyw.
Chciałem ją zabić…błąkało się po jej głowie.
Odsunęła od siebie niepożądane myśli, wstała i przeszła na drugą stronę pokoju, bliżej okna. W końcu, w lesie pod poligonem mógł Jagodę zamordować jakiś zabłąkany żołnierz, lub przypadkowy grzybiarz. Mógł to zrobić także Heniek. Mogła też zabić Wanda. Ledwo ta myśl przeszła przez głowę, a już siebie nienawidziła.
Wacek nie spuszczał z niej oczu.
– Tak. Miałem motyw, Jagoda wrobiła mnie, to nie moje dzieci. Wiem czyje… – odezwał się po chwili bardzo cichym i gorzkim głosem, jakby obawiając się, że usłyszą to dziewczynki i urwał. – Ale to nie ja. Nie ja, uwierz mi, Gosiu – dodał niemal szeptem i potarł w zakłopotaniu czoło. – Tłumaczę się. Podejrzanie to wygląda? Tak? – spytał.
Między wierszami dało się wyczuć jakieś napięcie bliskie eksplozji. Tłumiony żal, gorycz, wstyd, szok, zakłopotanie?
Strach?
Nagle Wacek rozpłakał się, jakby nareszcie mógł ulżyć swoim emocjom. Małgorzata odwróciła dyskretnie wzrok. Zagapiła się w okno, ale głównie po to, żeby zyskać na czasie. Kiedy na niego spojrzała, na jego twarzy malowała się już buta, czy jak by to nie nazwać, choć jeszcze ręką ocierał łzy.
– Ale to nie ja – wychrypiał bardziej do siebie niż do niej. – To nie ja – powtórzył.
– Czy możemy o tym porozmawiać? – Upewniła się po raz drugi.
– Oczywiście, że możemy. Przepraszam. Rozkleiłem się.
Wyjął z kieszeni spodni chusteczkę, wytarł nos i czoło mokre od potu, choć w pokoju nie było zbyt gorąco.
– O której godzinie to się stało? Do południa, po południu? Byłeś wtedy w pracy?
Starała się utrzymać z Wackiem kontakt wzrokowy, ale kątem oka widziała jego ręce. Miał tak mocno zaciśnięte pięści, aż skóra zbielała mu na kłykciach.
– Nie… – zająknął się – nie byłem w pracy. Miałem dzisiaj wolne.
– Spoglądając z boku, przyznaję, że źle to wygląda. Masz, chociaż alibi? – spytała.
– Źle?
Pokiwała głową. Głęboko w żołądku poczuła ucisk. Bardzo starała się, aby jej głos nie wyrażał emocji.
– Kiedy Jagoda wyszła z domu wystrojona jak na randkę (niby do sklepu), poszedłem za nią. Dzieci były w szkole. Chwilę stałem pod apteką, gdzie rzeczywiście weszła, a potem wróciłem do domu, czekał na mnie pacjent. Nie wierzysz mi? – Machnął ręką. W jego głosie pobrzmiewała wyraźnie wyczuwalna nuta wahania, która przeczyła jego słowom. – Oni też nie wierzą. Policja. – Zapatrzył się przed siebie pustym wzrokiem. – Ja tego nie zrobiłem, Gosiu, choć miałem powody. Tak, zdecydowanie miałem powody… – Urwał i spojrzał przed siebie tępym wzrokiem. Był jak zdarta płyta, ale rozumiała, że mógł nim rządzić stres, szok, rozpacz. Wszystko do kupy razem wzięte.
– Jutro opiszą to wszystkie gazety. Tak, miałem powody – powtórzył po raz
enty. – Dziennikarze mnie zlinczują. Już po mnie – dodał i zawiesił głos, jakby chciał wzmocnić efekt dramatyczny.
– A dlaczego śledziłeś Jagodę? – spytała jak ostatnia kretynka.
Wacek poczerwieniał gwałtownie, wytarł ręką spocone nadal czoło.
– No po prostu. Już mówiłem, odstroiła się. – Uciekł spojrzeniem.
Małgorzata powędrowała za jego wzrokiem na ciemną taflę okna. Słyszała w myślach:
Coś tu jest nie tak…
Było nie tak.
– No, rzeczywiście możesz być w gronie podejrzanych, Wacek. Miałeś motyw. Śledczy, prokuratura, muszą to rozważyć, a na dodatek jak mówisz, śledziłeś tego dnia żonę i niekoniecznie ci uwierzą, że grzecznie wróciłeś do domu – odpowiedziała spokojnie, pomijając temat gazet. – Czy tak właśnie zeznałeś? – spytała.
Opuścił głowę i podparł ją rękoma, nie widziała jego oczu, ale z każdą sekundą utwierdzała się coraz bardziej o winie Wacka, i coraz bardziej nienawidziła siebie. Za złe myśli o Wandzie i za złe myśli o Wacku.
– Ale ja tego nie zrobiłem. Niech to szlag! I ty mi też nie wierzysz? Przecież mnie znasz!
Oparł plecy o krzesło i skrzyżował ramiona. Miał dziwny wyraz twarzy, nie umiała go odczytać i coraz bardziej jej się to nie podobało.
Pokręciła głową. Śledził Jagodę…
– Nie znam cię, Wacek, ale nie o to chodzi – odpowiedziała, starając się zachować spokojny ton.
– W myśl prawa jestem podejrzanym? – kontynuował, spoglądając jej w oczy. – Przymkną mnie, mówiąc kolokwialnie?
Musiała się powstrzymać, żeby głośno nie westchnąć. Przetarła oczy, jakby mogła w ten sposób usunąć zmęczenie i wyciszyć emocje.
– Podejrzany, to osoba w stosunku, do której wydano postanowienie o przedstawieniu zarzutów, albo już postawiono zarzut, co się jeszcze nie stało – wyjaśniła. – Rozumiem, że byłeś przesłuchany jako świadek, a nie podejrzany?
– Nie wiem – odpowiedział nerwowo i zająknął się.
– Jak to nie wiesz? Przecież cię poinformowali.
– No, niby tak.
– A powiedz mi, czy to był mąż Wandy? Z nim Jagoda miała romans? Bliźniaczki, to dzieci Heńka Zaorskiego? – wypaliła z grubej rury, niemniej stonowanym tonem i poczuła się bardzo, bardzo zmęczona. Zielone oczy dziewczynek… Przygryzła wargę.
Dlaczego nigdy, ani słowem, ani jednym gestem Wanda nie dała o tym znać, nie powiedziała o swoich kłopotach, nie poskarżyła się? Dzisiaj chciała to zrobić? To był ten dłuższy temat?
W oczach Wacka pojawił się błysk, ale zniknął tak szybko, że nie była pewna, czy jej się nie przewidziało, po czym podszedł do okna i wyjrzał, zyskując na czasie.
– Nie wiem, do cholery, czyje?! Czemu ten pies tak wyje? Napijesz się czegoś? – spytał. – Wybacz moje zachowanie, ale miałem bardzo ciężki dzień. Te przesłuchania… Znasz jakiegoś dobrego prawnika? – zmienił temat. – Puścili mnie, bo dzieci, bo mam na policji znajomości, ale pewnie niedługo rzeczywiście prokurator postawi mi zarzut – dodał i przełknął ślinę.
Ton jego głosu świadczył o skrajnej rezygnacji. W geście bezsilności uderzył pięścią w udo.
– Co się stało? Jaki rodzaj śmierci? Coś wiesz? Zgwałcona? Przepraszam za brutalność, to rutyna – dodała, uciekając wzrokiem. – Przepraszam. Nie powinnam…
Szutkowski najpierw kiwnął głową na znak, że przeprosiny przyjęte, potem przecząco nią pokręcił i dłuższą chwilę milczał, zanim odpowiedział:
– Nie wiem, co się stało. Żadnych zewnętrznych śladów. Śledztwo i sekcja zwłok pokażą. Pokazali mi Jagodę do identyfikacji. To było straszne… Jakby spała z otwartymi oczami. Taka nieruchoma… – urwał i znów wlepił oczy w ciemne okno – Prokurator lada moment postawi mi zarzuty – powtórzył i spojrzał jej w oczy ze strachem – W każdej chwili mogę się spodziewać… – jego oczy zrobiły się ciemne i dalekie.
– Hmm… No, niekoniecznie. Zrobią toksykologię. Wiele spraw wyjdzie na jaw – urwała na moment.
– Niekoniecznie? Toksykologię? – spytał. Na jego twarzy ukazał się smutek, zakłopotanie, ból…
Nie, to nie był ból. Wacek pachniał strachem. Był nim przesączony. I wyraźnie coś ukrywał. Kręcił, motał się. I dlaczego był tak bardzo wystraszony? Nic jej nie pasowało.
– Myślisz, że mnie aresztują?
Odchylił się na krześle i przymknął oczy, by po chwili spojrzeć na Małgorzatę.
– Dlaczego ciebie? Skąd te pesymistyczne myśli?
Cisza. Przedłużała się.
– Miałem motyw. Przecież wiesz – skupił całą uwagę na swoich dłoniach, pełen rozdrażnienia, gorączkowej nerwowości.
Przytaknęła, kiwając głową. Już sama nie wiedziała co myśleć.
– To jeszcze nie powód do zabójstwa – powiedziała.
– Śledziłem Jagodę. Mówiłem już – oznajmił upokorzonym tonem.
Jęknęła w duchu, przywołując wymuszony uśmiech.
– Pojechałeś za nią do lasu?
Wacek wyraźnie się zawahał.
– No co ty? – umilkł najwyraźniej zakłopotany.
Spojrzał na nią, jakby ze sobą walczył.
Potarła oczy. Niepotrzebnie tu przyszła. No, ale stało się.
– Więc czego mi nie mówisz? Co to znaczy śledziłem? Rozumiem, jakie to dla ciebie trudne przeżycie. Pomyślałam, że może mogłabym ci pomóc, coś doradzić, ale najwyraźniej nie chcesz o tym mówić.
Wzruszył ramionami. Nie odpowiedział. Westchnął głęboko. Ona też westchnęła. I też głęboko. Wacek więził prawdę w sobie. Niby dlaczego miał się jej spowiadać? Nie była jego adwokatem ani też śledczym przesłuchującym, a jedynie byłą dziewczyną, przed którą było mu najnormalniej wstyd się obnażyć. Coś jednak było nie tak. Coś było na rzeczy.
Znowu usłyszała zgiełk pracy mózgu, po czym poczuła się zmęczona, okropnie rozchwiana. I zła. Zła na siebie. Po jaką choinkę tu przyszła? Znowu zadała sobie podstawowe pytanie. To przecież Wanda była jej przyjaciółką! To przecież jej trzeba było pomóc.
Trudno. Stało się.
– Gdybyś miał problemy, to zwróć się do wuja, był niezłym adwokatem i jest pewnie nadal. Lub do Ireny, jak wolisz. No wiesz, młoda…
Splotła dłonie.
– Co znaczy młoda?
– Młodszy umysł, sprawniejszy – wyjaśniła.– Umówić cię?
Dotarł do niej własny głos – naładowany emocjami, inny niż zazwyczaj, gdy rozmawiała z ludźmi nawet o trudnych sprawach. W powietrzu czuła szmer własnych lęków. A może to były Wacka lęki?
– A ty, Gosiu?
– Co ja?
– Czy ty nie mogłabyś…
– Zdecydowanie nie – odpowiedziała mu, zanim skończył zdanie.
Skinął głową, nie kryjąc rozczarowania. Chwilę mrugał oczami.
– Chcesz coś do picia? – spytał po dłuższej chwili milczenia.
– Zrobię sobie kawę. Tobie też? – Małgorzata przejęła pałeczkę, zajrzała mu w oczy i nie czekając na odpowiedź weszła do kuchni.
Rozejrzała się. Zlew uginał się od naczyń, w szafce nie było ani jednej czystej szklanki. Jagoda nie przejmowała się porządkami. Pokiwała głową nad losem Wacka. Nie było mu łatwo. Oj, nie było. Co go trzymało przy Jagodzie skoro wiedział…? Czy zwykła przyzwoitość, czy jednak miłość? A może tylko dzieci, które kochał jak swoje? Czyje dzieci? Heńka?!
Poczuła wstrząs, jakby sufit jej się walił na głowę. Przełknęła nerwowo ślinę. Znowu pojawiła się głupia myśl. Właściwie to go nie zna. Tak, nie zna Wacka, może jest zdolny do morderstwa? Hak wie. I ten hak był mocno wydłużony i ostro zakręcony.
Zmęczona wątpliwościami machnęła ręką i wróciła do pokoju. Spojrzała w twarz swojego dawnego chłopaka. Błyszczała w łagodnym świetle lampy, podobnie jak jego czarne oczy. Nie, nie znała go ani trochę.
Bicie jej serca, mocno już spłoszonego, zagłuszało wszystkie inne racjonalne myśli. Chciałem ją zabić…
– Rozmyśliłam się. Nie będę pić kawy, jest już bardzo późno. Pójdę – powiedziała zmęczonym głosem.
Tak, była zmęczona od wątpliwości i bóg wie czego jeszcze. Zerknęła na zegarek. Zbyt późno na odwiedziny u Wandy. Już dzisiaj nie pójdzie do przyjaciółki. Chociaż… – Zawahała się. – Powinnam ją teraz przytulić…
– Musisz już iść? Może mi coś doradzisz, jesteś prawnikiem… Aresztują mnie niebawem. – Wacek przez chwilę patrzył jej w oczy z nadzieją, a jednocześnie ze strachem.
– Muszę – odpowiedziała. – I nic ci nie doradzę, oprócz tego, żebyś nie panikował. Rzadko się zdarza, że wsadzają niewinnych – pocieszyła ze słabym uśmiechem.
Taaa… szczególnie w dzisiejszych czasach.
Wacek potrząsnął głową. Rozejrzał się, jakby podejrzewał, że w pomieszczeniu kryje się ktoś, kto mógłby podsłuchać rozmowę.
– Nie pocieszyłaś mnie, Gosiu. Ostatnio się czyta i słyszy, że jednak wsadzają i tych niewinnych. Ta ostatnia głośna sprawa… – Umilkł przygnębiony.
– To się naprawdę rzadko zdarza – powtórzyła, spoglądając na zegarek. – Zadzwonię do Teodora. Upewnię się, czy jeszcze są w „Dębiance” – powiedziała wymijająco, wyciągając z torebki komórkę. – Muszę już iść.
Miała go dość, i tej nieszczerości, którą był przesączony pokój. Możliwe, że to tylko szok. Było dziwnie. Ogarniało ją jakieś niemiłe uczucie.
– Proszę… – Wacek przesunął ręką po czole, wycierając z niej pot. – Wszyscy o tym mówią na przyjęciu? Jasne, że tak – odpowiedział sobie. – A jutro napiszą w gazetach – powtórzył z obawą, jakby to było największym jego problemem.
Otworzył barek, wyjął koniak i nalał do dwóch kieliszków.
– Proszę, wypij ze mną, Gosiu…
Wzięła do ręki kieliszek. Bez słowa upiła łyk, a po chwili wypiła resztę zawartości. Musiała to jakoś przetrawić. Myśli, które zagnieździły się w jej głowie nie przestawały dręczyć:
Heniek i Jagoda?
Czy Wanda wiedziała? Jak można tyle lat trwać w niewiedzy? Przecież to niemożliwe.
A jeżeli wiedziała, to dlaczego to przed nią ukryła?
Zapiekło wściekle.
Najpewniej prawda była taka, że niewiele wiedziała o stosunkach Wandy z Heńkiem. Może jej przyjaciółka lubiła tworzyć idealny wizerunek rodziny?
– Czy Wanda wiedziała o wszystkim? O ich romansie? Romansie Heńka i twojej żony? – Słowa wypłynęły z niej, zanim zdążyła je powstrzymać.
Wacek zaprzeczył ruchem głowy.
– Chyba nie… – Zawahał się krótko i spojrzał jej w oczy. Znała to spojrzenie. Sama czasami patrzyła takim wzrokiem, jednocześnie zdziwionymi niepozbawionym sarkazmu. – Nie sądzę. Pewnie byś się o tym dowiedziała pierwsza ode mnie, Gosiu. Współmałżonek dowiaduje się na końcu, tak to zwykle jest – dodał cierpkim tonem i znowu otarł pot z czoła. Westchnął ciężko.
Ulga spłynęła na nią szeroką falą.
– Nasze małżeństwo z Jagodą zakończyło się zaraz po uroczystościach ślubnych. Kochałem tylko raz – ciebie – a z nią się raz przespałem i tyle. Po ślubie już nie było seksu. – Wacek zawahał się krótko, widząc jej zdumione spojrzenie. – W każdym razie było tak, jak nie powinno być w małżeństwie. Może, dlatego… – powiedział głosem pełnym fałszu.
Wryło ją w parkiet. Jednak kretyn. Do potęgi.
A może właśnie ją uważa za kretynkę?
Mierzyła Wacka przez chwilę coraz bardziej zdumionym wzrokiem. Wiele dałaby, żeby poznać jego prawdziwe myśli, a tym samym odpowiedzi, które według niej były kluczem do tej historii.
– Dlatego, co?
Przeszyła go wzrokiem na wskroś. Przez chwilę starała się określić jego reakcję. Wydawał się urażony. Przemknęło jej przez głowę, jak dobrym jest aktorem. Uśmiech na jej twarzy stał się zimny, tak jak jej dłonie.
– Może dlatego Jagoda zdradzała mnie z Heńkiem Zaorskim, ten romans trwał bardzo długo – odpowiedział gorzko i umilkł na chwilę. – Ale dzieci… – przełknął głośno ślinę. – Dość długo uważałem, że są moje. Były dla mnie wszystkim. I są nadal… – urwał.
Małgorzata bezradnie rozłożyła ręce. To akurat doskonale rozumiała. I tylko to. Skinęła głową z pewną dozą troski w spojrzeniu. Otrząsnęła się już z początkowego szoku.
– Jak długo to trwało? Dziesięć lat, jedenaście?
– Co? Co jak długo? – spytał w zamyśleniu i potarł czoło.
– Powiedziałeś, że romans Zaorskiego z Jagodą trwał bardzo długo. Czyli ile?
– Nie wiem… – Wacek wycofał się z odpowiedzi.
– Pójdę już. Naprawdę ci współczuję, Wacek. Co ty teraz zrobisz z dziećmi, biedaku? Jak poradzisz sobie z ich pytaniami? Pewne, że musi się nimi zająć dobry psycholog. – Pocałowała go w zarośnięty policzek, który wydawał się być jeszcze bardziej posiwiały niż wcześniej. – Porozmawiam z Teodorem i Ireną. Pomogą ci, ja muszę wracać jutro do Piły. Jeszcze z rana wpadnę porozmawiać z Wandą, a potem być może zdążę pożegnać się z tobą. Pociąg mam po południu. – zawahała się.
– Dziękuję ci, Małgosiu. Jesteś niesamowitą dziewczyną. Szkoda, że tak wyszło… – Wacek uśmiechnął się blado.
Przekrzywiła głowę, zaalarmowana zmianą jego tonu i zmianą strategii.
– Wyszło jak wyszło. To już przeszłość – powiedziała ostrzejszym tonem. Powoli robiła się z tego jakaś farsa. I po co on kłamie?!
– Kochałem tylko raz – ciebie, a z nią raz się przespałem i tyle.
– Naprawdę tak szybko zapomniałaś? Spłynęło po tobie? Wiesz, zaskoczyłaś mnie tym… myśleniem o czasie przeszłym w tak twardych słowach. – Szutkowski nawiązał do jej słów wypowiedzianych kilka godzin temu na ławce, co ją niemal zwaliło z nóg. Jak można w takiej chwili?! To nie szok. To szopka! Ma ją za idiotkę?
Co on kombinuje? Szuka oparcia, obrony?
Chciałem ją zabić…
Odsunęła od siebie przypływ niepożądanych myśli i przeszła na drugą stronę pokoju,
bliżej okna.
Wacek czekał na odpowiedź. Wpatrywał się w nią jak jastrząb.
– Powiedziałaś…
– Co powiedziałam? Daj spokój, Wacek. Rozumiem, że przeżywasz szok.
– Powiedziałaś, że spłynęło po tobie – zająknął się – jak letnia burza…
– Tak się nie wyraziłam, Wacek, ale nie o to chodzi. Dziś, to ty masz większy ból, czy problem, jakby to nie nazwać. I naprawdę ci współczuję. Jakoś musisz sobie z tym poradzić – podeszła i podała mu rękę. – Do zobaczenia na Wszystkich Świętych, bo jutro najpewniej jednak nie znajdę dla ciebie czasu, ale odezwę się telefonicznie. Na pogrzeb Jagody też nie będę mogła przyjechać… Moje wyrazy głębokiego współczucia – rozmyśliła się błyskawicznie.
Wyjść, wyjść, wyjść. Jak najprędzej. Telefonicznie też się nie odezwie, postanowiła, chwytając torebkę.
Była wściekła na siebie, że robi mu jakiekolwiek nadzieje, i że tak mocno ta sprawa szarpnęła jej wnętrzem. I po co tu przyszła?! Wpakowała się w niezłą kabałę. Jak dzieciak.
Jak niedojrzała pannica.
W ciszy słychać było tylko wiatr, który uderzał o framugę dużego panoramicznego okna. Wacek chrząknął, nie przyjmując jej wyjaśnień, a po chwili wolno podniósł głowę. Spojrzał jej prosto w oczy.
– Myślisz, że to ja, prawda? – odezwał się przygnębionym tonem, jakby czytał
w jej myślach.
– Nie wiem, co mam myśleć. Jestem zszokowana. – słowa uwięzły jej w gardle, ciężkie jak kamienie.
Była już zmęczona i zdecydowała, że na tym kończy swoją ewentualną pomoc dla swej dawnej miłości, a już z całą pewnością swój emocjonalny stosunek do sprawy. Kiedyś świadomie odłożyła na bok minione lata jak znoszoną sukienkę, dziś odkłada ją do starej szafy w piwnicy. Każde z nich musi żyć swoim życiem i tyle rozczulania. Nawarzył Wacek piwa, niech pije. Koniec kropka. Ten rozdział już dawno zamknęła.
Spojrzała z ukosa na Wacka i obróciła się, kierując się do wyjścia w miarę wolnym krokiem. Na plecach czuła jego wzrok a wokół siebie ciężką atmosferę strachu, niepewności, i niesmaku. Swojego niesmaku. A niech to diabli, wszystkiego mogła się spodziewać, ale tego? Jagoda? Wacek zabójcą własnej żony?
Rzeczywistość nowodębska witała ją brutalnie, a przecież ona przyjechała tu tylko i wyłącznie w celach rozrywkowych.
Na dworze, czekając na taryfę, wciągnęła w płuca zapach nocy. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Czy to możliwe?
Każdemu zdarza się wpaść w szpony nostalgii. Jej się to zbyt często nie zdarzało, a jeśli już, to szybko się z tego otrząsała. A jednak dzisiaj, od chwili, kiedy go spotkała, było inaczej. Zacisnęła zęby. Czuła się zupełnie skołowana.
Kochałem tylko raz – ciebie, a z nią raz się przespałem i tyle – huczało po głowie.
Po co Wacek kłamie? Po co?! Kleszcz, kretyn.

Loading