JEST JAK JEST. MOŻE BYĆ LEPIEJ?

Rate this post

Jest, jak jest. Czy mogło lub, czy jeszcze może być lepiej?

Spotkałem się całkiem niedawno z dwiema/trzema sytuacjami. Oto one:

  1. Żona naszego Kolegi z warsztatu miała mikro udar.

    Objawia się to częściowym paraliżem jednej strony ciała oraz „opadnięciem” jednej strony twarzy. Może doprowadzić do powstania pełnego udaru mózgu, a tym samym, wystąpienia inwalidztwa. Więc natychmiast powiadomiono lekarza rodzinnego, który wystawił skierowanie do szpitala. Nasz Kolega jeszcze tego samego dnia po południu zawozi swoją żonę do szpitala. Tam czekają ponad dwie godziny, po czym otrzymują informację, że w tym dniu szpital jednak nie przyjmie pacjentki. Poinformowano, że zostanie przyjęta na drugi dzień z rana.

    Nasz Kolega pojechał z żoną na drugi dzień z rana do tego samego szpitala w mieście powiatowym. Po trzech godzinach oczekiwania zostali poinformowani, że ten szpital jednak nie przyjmie tej pacjentki, bo jest . . . . . . . – koronawirus (sic!).

    Wrócili z niczym, pełni stresu i strachu o najbliższą przyszłość ich Rodziny.

  2. W dużym mieście na koronawirusa (Covid-19) zachorowała Starsza Pani. Temperatura 40 stopni i brak możliwości wydobycia z siebie głosu, co uniemożliwiało jakikolwiek kontakt z otoczeniem. Najbliższa jej Rodzina (z zarobkami powyżej średniej) podjęła decyzję o tym, że:

  • szpital stanowi zbyt niebezpieczne środowisko dla chorej,

  • Starsza Pani będzie leczona w domu przez Lekarza, będącego przedstawicielem prywatnej służby zdrowia, choć była ubezpieczona,

  • w związku z powyższym zakupiono stosowny sprzęt i zainstalowano w mieszkaniu Starszej Pani (wszystko, co trzeba w takich przypadkach, jak np. instalacja tlenowa, itd., itp., et’cetera),

  • w mieszkaniu Starszej Pani wprowadzono ścisłe rygory sanitarne, więc do Starszej Pani dostęp miał tylko i wyłącznie Lekarz prywatnej służby zdrowia.

    Te działania spowodowały, że – na szczęście! – Starsza Pani już powoli wychodzi z choroby.

    Wszystko o’k, tylko dlaczego i skąd taki brak zaufania do naszej tzw. „służby zdrowia”? Po co wydawać (aż takie!) prywatne pieniążki, gdy się jest ubezpieczonym, a do tego z prawem do szpitalnej opieki?

 

  1. Gdy MK Córka wróciła z wypoczynku w Chorwacji do pracy w Niemczech, to jej niemiecki pracodawca poprosił o wykonanie testów na koronawirusa. Więc jeszcze tego samego dnia MK Córka zadzwoniła do stosownej instytucji (taki niemiecki Sanepid) i poprosiła o wykonanie testu. Przedstawicielka tej instytucji umówiła MK Córkę na drugi dzień w godzinach przedpołudniowych, aby pobrać wymaz. MK Córka oczywiście stawiła się w umówionym terminie, gdzie już na nią czekano. Wykonano standardowe pobranie wymazu i poinformowano, że ma czekać na sms lub na telefon informujący o wyniku testu (sms, gdy wynik negatywny. Rozmowa telefoniczna, gdy wynik pozytywny – co jest zrozumiałe). Jeszcze tego samego dnia po południu – zgodnie z zapowiedziami – otrzymała sms-em info, że test dał wynik negatywny i, czy chce otrzymać pisemne potwierdzenie dla pracodawcy, że jest wolna od Covid-19. Jeśli tak, to musi podać e-mail’a. MK Córka poprosiła o takie potwierdzenie i wysłała im swój adres na pocztę e-mail. Więc po jakimś czasie – jeszcze tego samego dnia – otrzymała skan tej decyzji właściwego niemieckiego organu, że nie posiada coronawirusa.

    To wszystko trwało dwa dni.

     

A teraz wróćmy na chwilę do tych dwóch pierwszych informacji, o których napisałem w pkt. 1 i 2. Czy Wy także widzicie tę ogromną różnicę – wręcz przepaść! – w sposobie dostępu i w sposobie traktowania pacjentów przez naszą tzw. „służbę zdrowia” i w sposobie traktowania tylko ewentualnych pacjentów u naszych zachodnich sąsiadów?

No cóż, sami wiemy, że jest jak jest.

Pozostawmy na boku pytanie, czy mogło być lepiej.

Ale musimy sobie zadać pytanie, czy nie może być lepiej w najbliższej nam przyszłości?

Dlaczego u nas nikt nie potrafi się tak zorganizować, jak to ma miejsce u nich? Czy to jest aż tak trudne? Czy nikt w ministerstwie zdrowia nie zna języka niemieckiego, żeby zadzwonić do niemieckich kolegów w takim samym niemieckim ministerstwie, żeby się dowiedzieć, jak to się robi?

Czy Życie i Zdrowie Polaków nie jest warte tego ewentualnego wysiłku ze strony jakiegoś ministerialnego urzędnika, aby taki telefon wykonać? Czy wojsko na ulicach rozwiąże ten problem?

Jak myślicie, może być lepiej?

Pyta i pozdrawia

dziadek Piotra

– – – – – – – – – – –

P.S.

Trzymajmy się z dala od Covid-19.

Loading