WOKÓŁ STRACHU, III CZĘŚĆ TRYLOGII KRYMINALNEJ

Rate this post

Urywek z trzeciego tomu trylogii kryminalnej/ thrillera: „Wokół strachu”.



Wpadłam zdyszana do pokoju lekarza dyżurnego, obudziłam go i spanikowanym głosem opowiedziałam, co zobaczyły moje oczy w separatce, gdzie od wielu tygodni leżał postrzelony i wciąż w śpiączce, policjant, o nazwisku Figurant. Dygotałam jak w febrze. Doktor Lebioda wstał z leżanki i usiadł na krześle. Wyprostował się i pokręcił z niedowierzaniem głową. Potem zaczerpnął głęboko powietrza i skoncentrował wzrok na swoich dłoniach, splecionych na kolanach. Nie uwierzył mi, albo też nie chciał uwierzyć z sobie tylko wiadomych powodów. Uśmiechnął się z politowaniem a potem zacisnął usta.

Co też pani plecie! – Spojrzał na zegarek i pokręcił głową. Przetarł jeszcze raz zaspane oczy.

Ależ ja to widziałam, doktorze… Może zabójca jeszcze tam jest. Nie mógł tak szybko się oddalić. To, to… był mój mąż, mój były mąż… – jąkałam się, stojąc wyprostowana jak struna. Objęłam obiema rękami głowę, nie mogąc jeszcze ochłonąć z przerażenia.

Co też pani plecie – powtórzył Lebioda i znowu pokręcił głową. Ziewnął, po czym przez dobrą chwilę lustrował mnie szyderczym wzrokiem.

Oburzenie wzbierało we mnie falą, zaciskało się jak pięść. Spojrzałam na nią, a potem na lekarza. Walczyłam wciąż z zawrotami głowy, przez które z trudem trzymałam się na nogach. Przełknęłam głośno ślinę.

Nie plotę. On tam jeszcze na pewno jest…Mój były… – upierałam się tępo wpatrzona w oczy doktora Lebiody, o którym nie miałam zbyt dobrego zdania. Bufon.

Człowiek z tych, który pochwalał władzę, polityczne gierki, karierowicz. Z tych, którzy się bawią w brudną politykę, cyniczną, niekompetentny życiowo nieudacznik. Już pierwszego dnia, kiedy zaczęłam pracować, próbował mnie w obrzydliwy sposób poderwać, nawiązując do polityki.

Co pani sądzi o rządzących? Jaka opcja? Nasza? Z całą pewnością. Taka kobieta…

Wykrzywiłam w grymasie niesmaku usta. Wzruszyłam ramionami.

Bardzo niski poziom dyskursu politycznego. Nie oglądam tuby… I nie „nasza!”. A poza tym nie mam czasu na pierdoły.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł bez słowa.

Teraz nieudacznik spoglądał na mnie z politowaniem. Ja nadal ociekałam potem i było mi słabo.

Ja naprawdę widziałam scenę mordu – powiedziałam powoli i jeszcze raz w nadziei, że mi uwierzy. Starałam się mówić spokojnie, ale serce biło mi tak mocno, że miałam wrażenie, iż zaraz wyleci z piersi. Obraz zabójstwa Figuranta atakował mnie z każdej strony, a nawet słyszałam jakieś odlegle wewnętrzne echo. Czułam się tak, jakbym spadała z jakiejś olbrzymiej wysokości, uderzając z wielką siłą o twardą ziemię. Przykurczyłam się.

Lebioda nadal spoglądał na mnie w milczeniu i przecierał zaspane wciąż oczy a potem podał mi chusteczkę. Ten jego gest niemal mnie upokorzył. Wytarłam się w milczeniu. Chusteczkę wrzuciłam do kieszeni fartucha. Była mokra. Przydeptywałam z nogi na nogę jeszcze bardziej skurczona. Lekarz obserwował mnie z jakimś nieodgadnionym wyrazem twarzy, która przypominała maskę.

Panie doktorze… – ponaglałam, wbijając w niego wzrok. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Balansowałam na granicy paniki i nie potrafiłam odnaleźć się w natłoku własnych lęków. Bałam się również Romana, jeśli tam jeszcze jest…

No to chodźmy. Popatrzymy… – Głos doktora zabrzmiał sucho jak wystrzał. Znowu uśmiechnął się z politowaniem, kierując się w stronę sali, gdzie leżał Figurant. Nie spieszył się zbytnio. Ja z pochyloną głową podążałam za nim, próbując się opanować. Nie było na to szans.

Zaraz będę krzyczeć, wrzeszczeć: Widziałam, widziałam, widziałam, idioto! Nagrałam to nawet. I nadal się boję! Nie wiem, co zrobi Roman. Na co jeszcze stać szalonego człowieka?!

Weszliśmy na salę. Ukryta za plecami Lebiody zerknęłam zza jego barku na łóżko, gdzie leżał Figurant. Poduszka oczywiście leżała tam, gdzie powinna leżeć, czyli pod głową policjanta, ale on sam nie dawał oznak życia, co do czego nie miałam żadnych wątpliwości. To jakiś senny koszmar… Gdzie podział się Roman?? Wsiąkł, zapadł się pod podłogę? Ukrył za szafą? Pod łóżkiem? Wyszedł przez okno? Może, na moje szczęście. Leciutko odetchnęłam z ulgą i podeszłam do okna. Było lekko uchylone, niezauważalnie. A więc to tak… Zafajdana sytuacja – pomyślałam z rezygnacją. Już miałam pewność, że to Roman i poczułam, że tracę grunt pod nogami. A musiałam koniecznie myśleć i działać jasno, logicznie, konkretnie. Wiedziałam, że strach nabierze rozpędu, jeśli mu się tylko poddam.

Doktor Lebioda dotknął pulsu martwego Figuranta. Z jego oczu zniknęły wszelkie ślady wesołości i politowania. Spojrzenie stało się poważne. Szukał odpowiednich słów, ale chyba sam nie wiedział, co i jak powiedzieć. Odchrząknął. Przesunął dłonią po włosach.

No… o, nie żyje. Faktycznie nie żyje – zamilkł, by po chwili oświecić mnie swoimi mądrościami. – Mogłem się tego spodziewać. Bywa, że na trochę przed zgonem, robi się pacjentowi lepiej. Tak bywa – zapewnił mnie zbyt gorliwie, zbyt szybko i zbyt nerwowo. – Odszedł zapewne naturalną śmiercią – dodał, spoglądając mi w oczy, a potem w okno. Zauważył najwyraźniej, że jest niedomknięte i energicznym ruchem je domknął, co wcale mi się nie spodobało. W jego oczach coś się czaiło. Niepewność? Wrogość? Strach?

Tak się zdarza – powtórzył i spojrzał na mnie tym razem podejrzliwie i złośliwie. – Mąż…Były mąż… Morderstwo, powiada pani… – znowu zaszydził ze mnie i prawie popukał się po czole.

Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Złapałam się za głowę. Wibrujący ból przybierał na sile. Nadal mrugałam oczami. Nadal grał mi każdy nerw w ciele, a w głowie już łupało niemiłosiernie. Czułam się tak, jakby nadciągały potężne fale i nie miałam w sobie siły, by im się oprzeć.

Ale ja naprawdę widziałam… – próbowałam nieskładnie jeszcze raz opowiedzieć, co się stało, co widziałam na swoje własne oczy.

Lebioda zaśmiał się nerwowo. – Niech pani nie plecie bzdur! Czas się obudzić! – odezwał się głośniej, stanowczo, agresywnym tonem. – Zresztą o tej porze nikt nie wszedł do szpitala. Nie mógł wejść, to niemożliwe – stwierdził na koniec i poszedł do pokoju ochroniarzy, pozostawiając mnie samą na środku korytarza. – Sprawdzimy co się nagrało – dodał ironicznie, odwracając głowę już z oddalenia kilku metrów.

Pomyślałam, że za chwilę moja rozpryśnie się na tysiące kawałków. Głównie ze strachu. Roman o ile nie „wyszedł” przez okno, gdzieś się ukrył i…

Szybko weszłam do gabinetu doktora. Tu się ukryję, jakby co. Zamknęłam za sobą drzwi. Otarłam czoło z zimnego potu, usiłując się skupić, pomyśleć. Wciąż czułam dławienie w gardle, które ostatnimi czasy tak często mnie dopadało. Już wiedziałam, co się kroi. Zacisnęłam usta. Doktor Lebioda właśnie bronił własnej dupy. Spał na dyżurze jak stary borsuk i to o tak wczesnej porze. Nic dziwnego; dwa dyżury z rzędu. Ludzka wytrzymałość ma swoje granice. Ochrona też się nie wychyli. Każdemu miła praca. Mam tylko swoje nagranie. Ścisnęłam komórkę. Dygotałam nadal. Czułam własny strach. Otworzyłam okno jeszcze szerzej i usiadłam w fotelu Lebiody. Było mi duszno i źle. Siedzący w zaroślach ptak poderwał się do lotu, trzepocząc skrzydłami. Ten dźwięk zabrzmiał złowrogo. Znów czułam, jak moje serce zaczyna gonitwę i wszystko we mnie drży.

Zadrżało jeszcze bardziej, gdy drzwi otworzyły się z rozmachem. Na moje szczęście był to tylko Lebioda, który obrzucił mnie pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Krzywy uśmiech wykrzywił mu usta.

A, tu się pani ukryła… – Pokręcił głową.

Drgnęłam gwałtownie. Wstałam z fotela. – Słucham? Ukryłam?? – wymamrotałam.

Po plecach przebiegły mi dreszcze. Dreszcze ognia. Tak, ukryłam się. To prawda. I miałam ku temu poważne powody, idioto! Zdenerwowanie, które wibrowało w moim ciele, nie ustępowało. Podeszłam do okna. Otworzyłam go jeszcze szerzej. Za oknem mżyło z nisko zawieszonych, ciemnoszarych chmur. Z parkingu dochodził szum silnika. Morderca Figuranta właśnie odjeżdżał.

Co pani tak gorąco? Klimakterium? – spytał Lebioda uprzejmym, ale lodowatym tonem i wykrzywił w złośliwym uśmiechu usta. Jego słowa były jak zatrute strzały wystrzelone z bezlitosną precyzją i siłą. – W kamerce szpitalnej nic się nie nagrało. Majaczy pani. – Jad w głosie lekarza był niemal namacalny, a co dodawało mu sił, bo mówił coraz głośniej, coraz energiczniej. W końcu spojrzał litościwie. – Oj, pani Krysiu, oj…ta wyobraźnia… Dobrze się pani czuje? – Znowu spojrzał na moją spoconą twarz i znowu podał mi chusteczkę. – Powinna pani pisać kryminały – dodał z przekąsem.

Rękawem fartucha otarłam czoło, a chusteczkę miętoliłam w dłoni, próbując wszystko, co do mnie dotarło z jego słów, poskładać w całość, ale nie dało się tego poskładać. Całość była krzywa jak jego uśmiech. Drań! Teraz drań przetarł twarz dłonią, oczy miał zaczerwienione. Był wyraźnie zdenerwowany. Tak to jest, jak się liczą tylko pieniądze. Dyżury i posłowanie w Sejmie. Palant! Karierowicz! Dobrze ci tak, palancie! A gdzie ochrona przy Figurancie?”

Loading