ŻYCIE JAK OBSESJE

Rate this post

Urywek powieści psychologiczno – obyczajowej: „Życie jak obsesje”: 

Zapadał zmrok; na ulice, latarnie i domy opadł delikatny szary zmierzch. Wójcik zamyślił się. Stał w oknie nieruchomo, skupiony na własnych myślach: To najmilsza rzecz, jaką dziś usłyszałem. „Proszę na siebie uważać…”

Migotały już światła reklam i te z mieszkań. Sprawdził palcem, czy kwiaty zawieszone na balkonie potrzebują wody i stwierdził, że podleje je z rana. W nocy może padać. Wstrząsnęło nim zimno. Wszedł do środka, ale balkon zostawił otwarty. Niech się wywietrzy, a przy okazji może Kluge tym się zainteresuje? Było nie było niski parter. Balkon pod złodzieja. Wystarczy się nieco wdrapać. Tak, zostawi go na noc uchylony – zadecydował i zabrał się za podlewanie kwiatów w mieszkaniu.

Wyjął pistolet, odbezpieczył go. To tak na wszelki wypadek, gdyby już nie było innej rady… Poprawił na sobie kamizelkę z cienkiej blachy. Była zrobiona na zamówienie, niemniej niewygodna. Ale zapewne skuteczna, gdyby co…Zawsze to jakieś zabezpieczenie przed nożem, czy może skalpelem chirurgicznym. Wzdrygnął się. Kluge był chirurgiem.

Usiadł w głębokim fotelu i rozłożył szeroko nogi. Czekała go ciężka bezsenna noc. Westchnął i rozglądnął się po pokoju. Zwrócił uwagę na biblioteczkę. Było w niej mnóstwo książek leżących jedna na drugiej. Z całą pewnością są to książki Anny, pomyślał. Aneta z Januszem nie zdążyli ich poukładać. Wstał ciężko, aby je przejrzeć. Kamizelka trochę uwierała. Przerzucał książki, czytając ich tytuły; przewaga była starych – klasyka, ale nie tylko. Było też dużo książek z psychologii, ćwiczenia podświadomości i inne z tej branży – te stare i te najnowsze. Przerzucał je z zainteresowaniem. Wśród nich leżał maszynopis powieści Anny rozmieszczony na luźnych kartkach formatu A- 4. Przeczytał tytuł i pomyślał, że jest to najpewniej ta powieść, o której mówiły mu wnuki Anny. W myślach uśmiechnął się do małej dziewczynki: Moja babcia jest pisarką…Teraz nie ma czasu tu przyjeżdżać, musi skończyć swoją nową książkę…

Poprawił się w fotelu i zagłębił w lekturę. Anna zręcznie posługiwała się słowem, potrafiła dobitnie obrazować swoje tezy, tu i ówdzie błyskała poczuciem humoru.

Nagle wyostrzyły mu się zmysły; Anna pisała o Kaziku…Tylko nazwisko było inne. Tak, nie miał wątpliwości, że Kazik z jej książki to nie kto inny, jak Kluge, i że od wczesnej młodości mężczyzna ten miał na jej punkcie wyraźną obsesję.

Spojrzał na zegarek; dwudziesta trzecia dwadzieścia. Najwyższa pora zgasić światło. Jutro znów wróci do lektury. Włączył telewizor. Słabe światło odbijające się od niego, mu przysłonił zasłoną. Był bardzo zmęczony. Ostatnio niewiele spał i dzisiaj też nie zamierzał. Coś mu mówiło, że Kluge będzie próbował wejść do mieszkania właśnie tej nocy, kiedy gospodarze…pójdą do łóżek.

Odłożył maszynopis Anny na stolik obok, przykrywając swój pistolet. Sparzył mocną kawę i nasypał cztery łyżeczki cukru. Podszedł do okna i spojrzał na zewnątrz. Chwilę wpatrywał się w ciemną noc – ani żywego ducha. Nerwowo zabębnił palcami w parapet. Ciekawe, ile mu przyjdzie czekać na tego psychola, bo że przyjdzie, nie miał wątpliwości. Jeśli nie dziś, to na pewno jutro. Rozsiadł się ponownie w fotelu, oparł głowę przymykając oczy, by chwilę pomyśleć… i dalej już nic nie wie. Musiał przysnąć, nim zdążył upić choć jeden łyk kawy.

Ocknął się znienacka i przez dobry moment nie bardzo wiedział o co chodzi, co się stało. Czarne plamki latały w oczach. Przeraził się. Właśnie wracał z daleka i był mokry od potu. A jeszcze oczy odmawiały mu posłuszeństwa. Raczej czuł niż widział, że dzieje się coś dziwnego. Tuż obok. Blisko. – Zamazany obraz mężczyzny ze skalpelem w ręku i uczucie, że mózg spłynął mu na jedną stronę czaszki. Przez skraj świadomości prześlizgnęła zdziwiona myśl: Był związany a na dodatek bolała go głowa od silnego uderzenia jakimś ciężkim przedmiotem. Zdumienie zwiększało się, zaczął drętwieć kark. Powoli wracała przytomność i mimo, iż w głowie jeszcze mu się kręciło, umysł zaczynał pracować coraz sprawniej, jak komputer uruchomiony po chwilowej awarii. No tak, ktoś go przechytrzył. Nawet wiedział kto…

Zapadał znowu w odrętwienie, ale jego umysł z pełną świadomością rejestrował i analizował. Zaczynał czuć się naprawdę podle. Dał się zaskoczyć jak kilkuletnie dziecko. Kluge był w kuchni, ale zaraz tu przylezie. Zabije mnie?

Spojrzał – nie, wlepił mętny wzrok z chorobliwą intensywnością – na koniuszki palców prawej ręki, która usiłowała sięgnąć pod maszynopis Anny. Tam był pistolet. Napięte z wysiłku żyły wystąpiły na rękach i szyi. Oczy prawie wyszły z wysiłku na wierzch. Sznur na jego ciele wbił się boleśnie w przedramię. Nie, nie da rady. Od wielu lat tak się nie czuł; bezsilny gniew, bezsilny żal i nadal nie mógł otrząsnąć się z tego niemiłego odrętwienia. Stróżka krwi spływała po czole. Był bezradny.

Znieruchomiał, kiedy mężczyzna zbliżył się do niego. Zamrugał powiekami. – Nad nim stał Kluge i patrzył. Wyglądał zupełnie inaczej, jak na fotografii. – Ogolona głowa, dwutygodniowy zarost i błyszczące szaleństwem czy gorączką oczy. Był nie do poznania, ale on dobrze wiedział, kto nad nim stoi. Kluge przewiercał go wzrokiem. Niemal bez przerwy kurczył i rozkurczał palce, a chwilami najwyraźniej nieświadomie masował sobie mięśnie przedramienia.

– Jesteś mężem Anety? – spytał i wycelował prosto w niego wyprostowany palec.

Przyjrzał się twarzy Wójcika z niedowierzaniem w oczach.

– Tak…A bo, co? Dlaczego mnie związałeś? Kim jesteś, bo chyba nie złodziejem? – zapytał z udanym zdziwieniem.

– Wyglądasz na więcej lat niż masz. Aneta to młoda dziewczyna. A związałem cię, żebyś mi nie przeszkadzał. Czy wiesz, gdzie jest teraz Anna, jej ciotka? – spytał chrapliwym tonem i podszedł bardzo blisko ze skalpelem w ręku.

Wójcik wstrzymał oddech i nastąpiło długie milczenie przerywane jedynie urywanym oddechem Klugego.

– Chyba mnie nie zabijesz? – powiedział Wójcik i wzdrygnął się. Oczy poleciały na czarną plamę od rozlanej kawy na jasnym dywanie.

– Nie chcę cię zabić, nie bój się – odpowiedział Kluge. – Jesteś krewnym Anny, nie wybaczyłaby mi tego. Chcę tylko wiedzieć, gdzie ona jest? – Jego oczy zaiskrzyły się blaskiem szaleńca. Była w nich niepewność i strach? Stróżka potu spływała w dół po jego policzku i skapywała z podbródka na kołnierzyk koszuli. Tak, Kluge bał się albo był bardzo zmęczony.

– Wiem, gdzie jest i powiem ci, ale nie rób mi nic złego, nie zabijaj mnie. Aneta jest w ciąży, będę niedługo ojcem. Jest teraz w szpitalu, leży na podtrzymaniu – wykrzyknął, udając przemożny strach.

Kluge stał nad nim i wlepiał w niego przekrwiony wzrok. – Znasz adres Anny? Wiesz, gdzie teraz jest?! Wiesz, dlaczego wyjechała? – wyrzucił z siebie jednym tchem.

– Tak. Wiem, dlaczego wyjechała, a adres jest chyba…w notesie na przedpokoju. Wyjechała, bo ją prześladował mąż. Bił ją, czy coś w tym rodzaju. Znęcał się nad nią psychicznie, zmuszał do pewnych spraw. Wyjechała do Londynu, do rodziny, tam, gdzie czułaby się bezpieczna i gdzie nigdy by jej nie znalazł ten drań…

Mężczyzna ze skalpelem westchnął. Potworne napięcie i strach, które w ostatnich dniach nieustannie mu towarzyszyły, zaczęły z wolna ustępować. Prawda wyglądała inaczej niż się tego obawiał. Anna uciekała nie przed nim, tylko przed mężem. Niedługo się z nią zobaczy, przekona ją. Odetchnął leciutko i lekko wykrzywił usta.

– Mnie przecież miała… – Zasłonił twarz ręką. Szlochał. – Ja bym jej nie dał zrobić krzywdy. Wszyscy ją krzywdzili. Wiem, że wszyscy. Nie miała zaufania do mnie. Nie uwierzyła mi, ale ja ją odszukam i przekonam. Jest już bezpieczna. Już będzie ze mną. Nikt jej już nie skrzywdzi. – Wyrzucał z siebie urywane zdania. Były zdławionym okrzykiem miłości. Łzy ściekały mu po twarzy, bezradne jakieś. Gdy tylko oddech mu się wyrównał, przetarł dłońmi oczy, zupełnie jak mały chłopiec, usiłujący odzyskać godny wygląd po ataku płaczu.

– Rozwiąż mnie. Pomogę ci ją przekonać. Zaraz zadzwonimy do niej.

Wójcik próbował go przechytrzyć. Widoczna słabość Klugego dodawała mu sił i pewności siebie.

Psychol utkwił w nim spojrzenie swoich obłąkanych oczu z nagłą nieufnością. Drżał od skrajnego napięcia. Nękały go powracające ataki bezsilności wobec swoich czynów, jakich się dopuścił. Obłęd w oczach zaledwie go zaatakował – spojrzał na zaciśniętą pięść… – Jezu, Chryste, co się ze mną dzieje? Jego świat ulegał znowu rozdwojeniu. Coś się w nim przełączało. Patrzył prosto przed siebie pustym, szklistym wzrokiem. Boże, czy to ja zrobiłem? Ja??

Przełknął łzy żalu nad sobą i pojawił się paraliżujący strach. Wolno podniósł rękę. Na jej końcu była zaciśnięta pięść ze skalpelem w środku.

Powoli wracała pamięć, mgliste, lecz przerażające wspomnienia. Serce tłukło się jak oszalałe. W jego głowie wciąż jeszcze rozbrzmiewały krzyki tej starej kobiety. Najpierw wrzeszczała, bluzgała przekleństwami, gdy wspomniał o Annie i wtedy poczuł to szaleństwo. Jak śmiała tak źle o niej mówić?! Kiedy zapytał, gdzie jest czy wie? wpadła w szał i chyba go wzięła za kochanka synowej. To z tobą się łajdaczy ta zdzira… – Jej krzyk, jej obraźliwe słowa doprowadziły go do pasji, stracił świadomość. Uciszył ją jednym ruchem skalpela. Czy tak? Czy dlatego ją zabił?

Właściwie, po co zabrał ze sobą skalpel? Czy wiedział, że to zrobi? Czy wiedział, że ją zabije? Tak, po to go zabrał… Pojechał tam z tą myślą. Była niedobra, paskudna, zła! Krzywdziła Annę, wykorzystywała jej dobroć. Zasłużyła na tę śmierć. Jej syn też zasłużył!

Poruszył się niespokojnie. Nigdy jednak nie zapomni wyrazu twarzy tej podlej do granic kobiety. Obraz ten utrwalił mu się zbyt mocno w jakichś mózgowych komórkach, by nie palić żywym ogniem i nakładał się na inne obrazy, te o Annie, które były zupełnie inne. Myśl o niej działała niczym środek znieczulający. Była dla niego co prawda wiecznym niepokojem, zagadką i namiastką szczęśliwych czasów, ale marzył o niej nocami, stale, przez całe swoje życie… Sam nie potrafił pojąć, dlaczego tyle lat ją goni, ściga tę w sumie mrzonkę o wielkiej miłości, bo Anna była mrzonką. Jej duma i niechęć, z której zdawał sobie czasami sprawę, dziś na przykład, bardzo go podniecały i nakazywały mu szukać, szukać, szukać!

Znajdzie ją choćby na końcu świata. Będzie jego! Obiecała mu to przecież… Obiecała? Nie, nie był już tego taki pewny. Czy ma jakieś szanse? Zabił przecież. Czy ona to zrozumie, skoro on sam tego nie potrafi zrozumieć? Dlaczego zabił? Dlaczego wciąż zabija? Dobry i wrażliwy człowiek oddalił się już dawno. Poszedł w szarość mroku, w noc i zaginął w nim. Przychodził morderca. Był tu razem z nim, pospołu.

Tępe zagubienie. W umyśle zamęt i wybuch rozpaczy? Żalu? Nie, to tępy ból rozrywający myśli. JESTEM MORDERCĄ. Dlaczego zabiłem tego niewinnego, starego człowieka, sąsiada Anny? Tamci to, co innego. Zacisnął oczy. Nie było w nich łez, tylko tępy, zwykły strach. Widział go… Z podciętego gardła wydobył się krzyk…KRZYK ŚMIERCI. Ogłuszający. Dlaczego to zrobił?! Dlaczego tak właściwie go zabił?

Opadł nagle z sił i rozpłakał się znowu. Chwilę głośno szlochał, co wskazywało na skrajne wyczerpanie i fizyczne, i nerwowe. W końcu ocknął się. Oczy wróciły do normalności.

Jego wzrok bezwiednie spoczął na zdjęciu Anny. Chwycił je w rękę i wpatrywał się w niego tak, jakby chciał zaspokoić głód tylu lat tęsknoty. – Anna uśmiechała się do Adama, do swojego brata. Jej piękne czarne włosy opadały na twarz, jak wtedy…Chciałby je odgarnąć…Czuł prawie ich zapach. Ale ona była nieuchwytna. Tyle lat tęsknił, szukał, wciąż szukał. Wymykała się. A już był tak blisko…Gdyby tylko pozwoliła mu zostać wtedy ze sobą. Już byłby z nią. Na zawsze. Wierny jak pies. Nie jak ten jej cholerny mąż i jej pseudo przyjaciółka, której za karę pokiereszował całą twarz. Ale Anna znowu gdzieś odeszła. Ulotniła się. Powiedziała, że będzie czekać o trzeciej, że ma przyjść, że musi się tylko wyspać. I odeszła.

Dlaczego? Dlaczego odeszła? Tyle lat ją ścigał jak myśl ulotną? Wspinał się pod górę, ryzykując upadkiem w najgłębszą przepaść. Już w nią wpadł. W przepaść obłędu… Tak…

Zabijał. Jego uczucie zmieniło się w szaleństwo.

Pławiąc się w żalu nad samym sobą, patrzył na jej zdjęcie; Anno…gdzie jesteś?

Silna obręcz zacisnęła się mocno na jego skurczonym boleśnie sercu. Czy mi wybaczysz? Czy wybaczysz mordercy?

Wójcik nie spuszczał z niego oczu. Twarz Kluge zdradzała lęk. Wiedział, co może z nim się dziać i wiedział, że nie było to na pewno najgorsze stadium psychopaty.

– Rozwiąż mnie – powiedział ostrożnie. – Poszukamy tego adresu do Anny, gdzieś tu jest. Zastanowię się, jak ci pomóc ją przekonać. Nie zabijaj mnie, bo to tylko pogorszy twoją sytuację. Ona ci tego nigdy nie wybaczy. Jestem mężem jej ukochanej bratanicy. Wiesz, jak ją kocha, wiesz o tym, prawda? – mówił, patrząc mu w oczy. – Wiem kim jesteś i co zrobiłeś, ale to przecież dla niej zrobiłeś…

Kluge zamyślił się. Nikt dotąd nie udzielił mu takiej rady sięgającej sedna sprawy. Narastający w nim strach przed sobą, niechęć, złość i rozgoryczenie splatały się w jeden mocny supeł. Przez chwilę walczył ze sobą i ze swoimi myślami, zaciskając kurczowo palce na poręczy fotela, tak, że zbielały lekko kostki.

– Nie. Nie rozwiążę cię. Jeszcze nie teraz. Nic ci nie zrobię, nie bój się. Wpierw zadzwonię do Anny, przekonam się, czy mówisz prawdę, czy ona tam jest. Gdzie jest ten telefon do niej? – wyrzucił z siebie nerwowo, rozglądając się obłąkanym wzrokiem.

– Mówię prawdę. Jest w notesie na przedpokoju, ale teraz nie dzwoń…Jest przecież noc. Ona śpi.

Kluge potarł ręką czoło. Jego oczy nadal były wilgotne, ale twarz nabrała już bardziej normalnego wyrazu. Wzruszył ramionami. – No tak. Jest dwunasta w nocy… – zawahał się – ale jednak zadzwonię.

Wójcik przyjął tę wypowiedź Klugego z uśmiechem. Próbował zażartować. – Jeżeli kocha, to ci wybaczy tę nocną porę. Mnie by szlag trafił chyba…Przynieś mi chłopie coś do picia, bo mnie tak huknąłeś w głowę, że jeszcze mam mroczki w oczach. Dlaczego wszedłeś przez balkon? Czy nie prościej było zapukać do drzwi?

Kluge zesztywniał nagle. Z napiętą twarzą podejrzliwie spojrzał na Wójcika. Wydawało mu się, że go przejrzał na wylot.

– A dlaczego się zgrywasz? Nie bądź taki mądry. Przecież dobrze wiesz, że mnie poszukują. Policja. Ale ja musiałem go zabić, jej męża On ją krzywdził Ta suka też, ta jego matka. A ten…sąsiad chciał mnie wydać policji. – Potarł czoło. Ścisnął kurczowo pięści. – Nie lubię zabijać. Tym skalpelem ratuję ludzkie życie…Zabijam jak muszę. Czy mi wierzysz? Jak będę musiał zabiję i ciebie… – urwał przerażony własnymi słowami.

Usadowił się na fotelu naprzeciwko Wójcika pogrążony znowu w swoich myślach. Nie, to tylko jego ciało rozsiadło się tu, naprzeciw następnej jego ofiary, a myśli były gdzieś tam…daleko.

Wójcik spod oka obserwował jego umęczoną w wyrazie twarz. Kluge najwyraźniej walczył ze sobą, ze swoim obłędem, patrząc, nie, raczej chłonąc oczyma zdjęcie Anny.

Jego myśl powróciła znów z daleka.

Zabiłem, bo tak trzeba było… – powiedział sam do siebie i zafrasował się. Zwątpił.

Tak, przekroczył tę niewidzialną linię i znalazł się nagle w moralnej strefie mroku, z której już nie było powrotu. Naruszył podstawową zasadę człowieczeństwa i za nic w świecie nie zmyje zła, którego się dopuścił.

Spojrzał na skrępowanego mężczyznę nieobecnym wzrokiem. – Czy on mnie się boi?…przeleciała myśl. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Odwrócił wzrok i mruknął coś pod nosem. Spojrzenie poleciało znów na zdjęcie Anny.

 

– Rozwiąż mnie, stary, to bez sensu… – powtórzył po raz setny Wójcik.

Ujrzał gniew, obłęd, strach. – Trzy w jednym przemieszane z bólem i smutkiem. I zrozumiał, że musi być bardzo, bardzo ostrożny w tym, co mówi…

– Daj mi coś do picia stary, zaraz ci wszystko wytłumaczę…Kobiety takie są. Wszystkie takie są. One się przeraźliwie boją nieznanego, nie chcą wchodzić w nowe układy, boją się ich po prostu. A Anna tyle przeżyła. Najpierw pierwszy mąż i jego alkoholizm, a teraz to molestowanie przez Roberta i te jego ohydne zdrady…

Kluge spojrzał z niedowierzaniem. – Jezu… – wyszeptał bez tchu. – Powiadasz, że się boją nowych układów? Czy ja dla niej…? – urwał w zamyśleniu. Wciągnął gwałtownie powietrze.

– Jasne, stary! Ty, to nowy układ, może jeszcze na tyle cię nie poznała, żeby ci uwierzyć? Przecież musiała się tyle nacierpieć w swoim życiu. Na pewno podchodziła po tych wszystkich swoich przeżyciach nieufnie do mężczyzn. Na pewno chciała w oddaleniu i w ciszy przemyśleć sobie to wszystko, to taka ostrożna kobieta – mówił. – No stary, daj mi tej wody do diabła, bo mi zaschło w gardle! – Roześmiał się beztrosko.

Zobaczył, jak Kluge przełyka ślinę, wstaje z krzesła powoli i wchodzi do kuchni. Usłyszał, jak otwiera lodówkę i szafki w poszukiwaniu szklanek i jakiegoś napoju. Jeszcze raz rozważył możliwość sięgnięcia po pistolet. Nie, nic z tego nie będzie. Kluge nie może się zorientować, że się szarpie. Nie może dojrzeć choć skrawka pistoletu, bo szybko się domyśli, kim on jest i po prostu go zarżnie jak zwierzaka. Wstrząsnął się na tę myśl.

Po kilku minutach Kluge przyniósł dwie szklanki i colę. Spojrzał na Wójcika wahając się najwyraźniej, czy go rozwiązać.

– Nie mogę cię rozwiązać – powiedział po chwili – rozluźnię ci tylko sznur, abyś miał wolniejszą jedną rękę. Wybacz, ale tak to musi być… – dodał. – Nie wiem, co by ci strzeliło do głowy i nie wiem, co mnie.

Związał go zupełnie inaczej, a raczej przywiązał do ciężkiego stołu, przynosząc dodatkową linkę, którą odciął z suszarki w łazience. Tamtą linkę poluźnił nieco, tak aby miał nieco lepszy ruch ręką. Niewielki zresztą. Dobre i to, pomyślał Wójcik. Mając luźniejszą tę rękę, może zdołam sięgnąć do tego cholernego pistoletu. Trzeba poczekać na odpowiedni moment. Z niepokojem obserwował Klugego, który manipulował przy stole. Oby tylko ten maszynopis książki nie przesunął się, odsłaniając to, czego nie powinien odsłonić…

Tylko spokojnie, tylko bez paniki, uciszał swoje myśli, zagadując Klugego.

– A co potem? – zapytał opanowanym głosem. – Czy potem też mnie nie uwolnisz? Czy już na tym krześle będę siedział stale, do końca życia? – Zaśmiał się krótko.

– Co będzie potem, nie wiem. Zastanowię się, ale na pewno cię nie zabiję jak nie będę musiał, a teraz opowiadaj mi o Annie i jej rodzinie w Londynie. A może jednak zadzwonię? – zastanawiał się przez chwilę. – Mówisz, stary, że to niedobry pomysł dzwonić o tej porze? – upewniał się.

Wójcik czuł w gardle kłąb waty. Pokręcił głową.

Nie w nocy, stary…Nie w nocy.

Kluge zamyślił się. Siedział w fotelu na wprost niego, oblizując spierzchnięte wargi. Emanowała z niego jakaś nerwowa energia. Jego oczy były znów pełne niedowierzania na temat własny. – Zabił! Twarze jego ofiar ścigały go jak mściwe furie. Straszne jest spojrzeć w najczarniejsze zakamarki własnej duszy – jest mordercą! – Obrazy pełne krwi i chaotyczne myśli przelatywały przez umęczony mózg. Czy to początek obłędu?! Spojrzał w granat dalekiego nieba, z rudawą łuną miejskich świateł. Zagotowało się w nim i nagle poczuł potworne zmęczenie. Spać, spać… Zamknął oczy.”

– – – – – – – – – –

Rok wydania 2013, grafika i projekt okładki: Natalia Joanna Wysocka

Loading