KLESZCZE, ODC. III

Rate this post

Zwrócił na nią uwagę kilka lat temu. Ze dwa, trzy razy widział ją w szpitalu, a potem zniknęła. Zapadła się pod ziemię na wiele lat.
Zapadła też głęboko w jego myślach i zupełnie tego nie rozumiał. Jest! Znowu się pojawiła. Jest! To ona! Od razu ją poznał. Piękna w każdym calu, kolorowa, zjawiskowa. Dzisiaj dotknie jej ręki. Dzisiaj…
Córka jubilata?
Kiedy Małgorzata z wujem i Ireną weszli na salę, sporo miejsc było już zajętych. Wandy ani Wacka z Jagodą nie było. Węzeł, który nieco zaciskał jej gardło, poluzował się. Jeśli szybko nie przyjdą, koło niej nie będzie już miejsca. Dla Wandy i Heńka dostawi krzesełka, bo pewnie się spóźnią – przy grzybach dużo roboty. Po jej lewej stronie usiadł wysoki, lekko szpakowaty mężczyzna w nieokreślonym wieku. Nie nazwałaby go przyjemniaczkiem, choć miał wyraźnie i zalotnie roześmiane usta, w których królował rząd ostrych, białych zębów. Jak u piranii. No i był na swój sposób elegancki. Jak to mówią – oczy bolą – w jasnej marynarce w prążki i czerwonym krawacie w kropeczki.
– Mogę się przysiąść? Jedyne wolne… – spytał, spoglądając w jej oczy i już był na krześle. – My się chyba nie znamy? Klejny – przedstawił się nazwiskiem. – My się chyba… nie znamy – powtórzył z wolna. – Marek Klejny.
Skinęła głową z aprobatą, na co on obrzucił ją ciekawskim wzrokiem. Zrobił na niej wręcz odpychające wrażenie. Trochę za długo przytrzymał jej rękę i musiała niemal się powstrzymać, by jej nie wyrwać. No, ale w końcu była dobrze wychowana.
– Małgorzata Wiśniewska – przedstawiła się krótko i poszukała w pamięci. Już go gdzieś chyba widziała, po czym uśmiechnęła się kącikami ust.
No tak, lekarz z wewnętrznego. – Zajęłam krzesełko dla koleżanki, ale już pewnie nie przyjdzie, a jeśli – dostawię. Bardzo proszę. – Wykonała ręką zapraszający gest.
– Córka jubilata? – spytał.
– Tak się złożyło, że moja mama była siostrą jubilata – wyjaśniła.
Jeszcze raz spojrzała w stronę drzwi, wypatrując Wandy.
– Była siostrą? Czyżby… zmarła? A tak, przypominam sobie… – Klejny pokiwał głową. – Przykro mi – dodał.
– To było dawno, nie mówmy o tym – ucięła temat. – Wypijmy zdrowie mojego wujka, no i Irenki. Dzisiejszy wieczór to szczególna okazja – powiedziała z uśmiechem.
– O tak. Szczególna. Trzeba się cieszyć, życie tak szybko przemija – zauważył. – Ale o czym my w tak doniosłej chwili mówimy? – urwał i wzniósł kieliszek w górę. – Zdrowie jubilata!
Szeroki uśmiech na twarzy Klejnego mocno kontrastował ze słowami i tonem głosu. Nachylił się i dodał konspiracyjnym szeptem, ale na tyle głośnym, że usłyszeli wszyscy:
– Aby zakończyć ten smutny temat przemijania, powiem jeszcze tylko, że w lesie pod poligonem znaleziono ciało Jagody Szutkowskiej, znała ją pani? Sztywniutkie ciało. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to było morderstwo. Wszystko na to wskazuje – dodał. – I chyba nie dla niej rezerwowała pani to miejsce? – Znowu się uśmiechnął, choć uśmiech nie objął jego oczu.
Były wyjątkowo zimne i wyjątkowo zielone w czarnej oprawie rzęs, a on sam był 
wyjątkowo cyniczny.
Małgorzata przez dłuższy czas wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Gdy wiadomość wreszcie dotarła, z przerażeniem w oczach. Nalała sobie szklankę wody mineralnej. Piła ją łapczywie, wielkimi łykami.
– Jagody ciało?! Zamordowana?! Żona Wacka Szutkowskiego? Tego stomatologa? – upewniła się i wzięła wielki haust powietrza.
Słyszała wyraźnie bicie swojego oszalałego serca i chyba nie tylko ona. Żołądek zalały mdłości. Już zapomniała, jak smakuje spokój.
– Takie wieści szybko się rozchodzą po naszym małym miasteczku – Klejny wyraźnie usłyszał bicie jej serca i mówił dalej spokojnym tonem, uśmiechając się cynicznie. – To zdaje się pan Zaorski znalazł ją w lesie. Podobno był na grzybach. Ja dziękuję, taki grzyb! Muchomor sromotnikowy! – Małgorzatę przeszedł dreszcz. – A tak właściwie dla nikogo nie było tajemnicą, że tych dwoje miało ze sobą romans. Pani Szutkowska piękna kobieta… Nie dziwota. A może to on? – zasugerował i jak na taką okoliczność było to całkiem nie na miejscu.
Wzdrygnęła się, co nie uszło uwadze doktora.
Delikatnie dotknął jej pięści, zaciśniętej kurczowo, potem przeszedł na nadgarstek i bez trudu wyczuł jej puls.
– O, szaleje… ale emocjonalna – zauważył.
Małgorzata wzdrygnęła się znowu. Jego słowa były jak krople lodowatej, brudnej wody wyciekającej z zamrażarki. Padalec. Oślizły padalec.
– Co szaleje? – spytała jak automat.
– Puls oczywiście. Dobrze pani znała Szutkowską? To ktoś bliski? – Klejny uśmiechnął się z przekąsem.
Poczuła chłód przeszywający ją do szpiku kości. Wyrwała rękę.
– Niebywałe… – wykrzyknęła Irena, a za nią Teodor. – Jest pan pewien, doktorze?
– Nie inaczej. Cała Nowa Dęba huczy od tych wiadomości, a poza tym przywieźli jej ciało do szpitala. Tu zrobią sekcję – Klejny urwał. Spojrzał na swoje długie palce.
Małgorzata nadal czuła jak przerażenie wznosi się i opada w jej piersi niczym oddech, a potem skuliła się, gdyż z całą mocą wreszcie dotarło do niej znaczenie tego, co właśnie usłyszała. Powtórnie zacisnęła dłonie w pięści. Starała się zwalczyć atak paniki.
Byli parą, mieli romans. A jednak. Heniek znalazł ją w lesie. Pod poligonem. Mieli romans… kołatało po głowie. Wszyscy wiedzieli, Nowa Dęba huczała od plotek…
Chciałem ją zabić… – przypomniały jej się słowa Wacka. Potarła czoło. Nie, nie może dać się ponieść emocjom.
– Źle się pani czuje? – usłyszała z ust Klejnego.
Nie odpowiedziała, zacisnęła usta i wstała z krzesła.
– Zaraz wracam, przepraszam – zwróciła się do wuja i Irenki.
Wyszła do łazienki. Opryskała twarz zimną wodą. Tak właściwie, to Wacek jest podejrzanym numer jeden, pomyślała, bo jeśli wiedział o romansie Jagody… Jeśli wiedział, że dzieciaki nie jego? Był jakiś dziwny, kiedy z nim rozmawiała na tej ławce analizowała. Chciałem ją zabić… Ale nie, jakim cudem? Wacek nie był aktorem, nie potrafiłby tak grać. Oczy mu się świeciły, ale to przecież do niej, pocił się też z jej powodu myślała gorączkowo. Tak traumatyczne przeżycie, w którym miałby odegrać pierwszoplanową rolę, nie wywołałoby na jego twarzy takiego entuzjazmu na jej widok i byłoby zero nawrotów do przeszłości. Nie, to niemożliwe stwierdziła, aby po chwili znowu analizować. – A jednak on miał największe powody i był spięty. Wyraźnie.
Zabił? Wacek zabójcą żony?
Część jej umysłu, ta myśląca logicznie, odpowiadała jej, że to śmieszne myśleć w ten sposób, ale strach i silne emocje nie rządzą się logiką. Tacy ludzie jak on, hermetycznie zamknięci w sobie, mogą nieść niespodzianki. Para zbiera się latami, aż pewnego dnia następuje wybuch. Lekceważony i zdradzany – zabił żonę?
Zabawne, jak życie potrafi zaskakiwać, kiedy człowiek myśli już, że wszystko sobie poukładał, kiedy to uważa, że może ufać własnej ocenie ludzi pomyślała.
Wacek zabójcą.
Bardzo starała się odpędzić od siebie tę wizję, ale przyczepiła się jak rzep.
Chciałem ją zabić…usłyszała zgiełk pracy własnego mózgu.
Wróciła na salę. Usiadła. Wlepiła oczy w drzwi.
– Co o tym myślisz, Małgosiu? – z daleka dotarł do niej głos wuja.
Wpatrywała się w przestrzeń, milcząc i czując, jak ogarnia ją coraz większa panika.
Stres ścisnął czoło twardą obręczą. Głowę przeszył ból. Zaczął się w karku i usadowił jak igła w czole.
– Znała pani Jagodę Szutkowską? To koleżanka? Jest pani taka wzburzona – zauważył po raz drugi Klejny, usiłując spojrzeć w jej rozbiegane oczy.
Kiwnęła potakująco głową. Zmusiła się do kilku spokojnych, głębokich oddechów.
– To porażające. Nie mogę pojąć – wybąkała, spoglądając na siedzące obok towarzystwo.
Wszyscy mówili tylko o tym. Ona ledwie siedziała na krześle, wtrącając coś od czasu do czasu i odpowiadając na kilka tez stawianych przez Irenę i lekarza padalca. Wwiercał w nią wzrok, jakby chciał ją zahipnotyzować.
– Porażające? – spytał.
– Pan tak nie uważa?
Chrząknął i uśmiechnął się.
– Prawdę mówiąc, porażająca jest pani uroda.
– Niech pan nie wygaduje bzdur. Są nie na miejscu – zganiła go słowami i wzrokiem.
Chrząknął znowu i odwrócił wzrok najwyraźniej urażony jej słowami.
W dochodzeniu do siebie najbardziej pomógł Małgorzacie wuj.
– No to teraz rozumiem, dlaczego Szutkowski nie przyszedł na przyjęcie. Miał chłop powody, ale nie sądzę… – Pogłaskał ją po ręce. – w końcu przestrzeń między nim a żoną już od dawna wypełniała prawda. Dlaczego miałby dopiero teraz posunąć się aż do takiego rozwiązania? Nie, nie wydaje mi się Małgosiu, że to on. Chociaż, kto to wie… Natura ludzka niezbadana.
Ból w szczęce uświadomił Małgorzacie, że zaciska zęby. Gdzieś w środku nadal czuła krzyk, który stopniowo narastał – aż miała wrażenie, że dłużej nie wytrzyma.
Jeszcze dziś musi odwiedzić Wacka. Musi z nim porozmawiać, nie może go tak zostawić i po prostu wyjechać, chciał z nią porozmawiać. Odmówiła mu… Musi dowiedzieć się, co jest grane.
Może lepszym źródłem byłaby Wanda, ale z praktyki wiedziała, że to zbyt delikatna sprawa, a poza tym coś jej tu nie pasowało. Równie dobrze podejrzaną mogła być jej przyjaciółka albo jej mąż. Niepewność przerodziła się w próżnię. Tak właściwie… Wanda też miała powód.
Szybko jednak odrzuciła tę ewentualność. Nie, Wanda nie była typem mordercy. Zresztą nie potrafiłaby tego ukryć. Była jak otwarta księga. No, może na przedostatniej stronie. W jej myśli wdarła się wątpliwość. Dźgała. Zagubiona we własnych myślach, zdawała się nie słyszeć, co mówią obok niej. Wciąż czuła ten lodowaty niepokój, jaki budzą wątpliwości na temat przyjaciół.
Najpierw porozmawiam z Wackiem, a jutro z Wandą i Heńkiem, o ile go nie przymknęli postanowiła. Musi się do tej rozmowy przygotować, co nieco przemyśleć. Spartaczenie jej byłoby równoznaczne z zejściem do piekieł – i dla niej i dla Wandy. Potarła czoło. Chrząknęła.
– Nie pogniewasz się, wujku, że wyjdę z przyjęcia? – spytała już zdecydowana, że odwiedzi Wacka. Musi to zrobić, bo ją zaraz rozsadzi.
Dlaczego jego, a nie Wandę?
Na chwilę przepełniły ją mieszane uczucia.
Teodor spojrzał jej prosto w oczy i machinalnie skinął głową.
– Jeśli uważasz, że tak trzeba… – odpowiedział po dłuższej chwili niepewnym, gardłowym głosem.
– Tak uważam – stwierdziła, choć wcale nie była przekonana, że robi dobrze. – Przepraszam – wydukała ciche i krótkie.
Teodor kiwnął znowu głową jakby ze zrozumieniem, ale i ze złością.
– Ale wrócisz? – wykonał znaczący gest ręką, drugą objął Irenę.
– No… nie wiem – poprawiła się. – Nie.
– Rozumiem – odpowiedział.
Ale nie rozumiał i widziała to wyraźnie w jego oczach. Był wręcz urażony. Spoglądał na nią sceptycznie. W głębi siebie czuła, wiedziała, że to nie ma sensu, nic to nie da, że spotka się z Wackiem, jednakże w kwestiach ludzkiego życia i emocji – nic nie miało sensu.
– Przepraszam – szepnęła jeszcze raz.
Irena współczująco kiwnęła głową. Klejny chwycił jej dłoń. Wyrwała ją odruchowo. Wstała i wymknęła się w stylu angielskim na zewnątrz.
Nocne niebo wisiało nad nią czarne i bezchmurne. Zadzwoniła po taryfę.

 

Loading