PRZYSTANEK POLKOWICE

Rate this post

Kol-Eś i jego

Przystanek „Polkowice”

      Tyle było innych miast. Tyle narzeczy po drodze.

Ile jeszcze razy zapytasz dlaczego tu, dlaczego wówczas, jak długo i gdzie potem . . .

Już dawno wysiadł – Eś w tym mieście – może podobnym do innych, a może nie.

Miało zdruzgotane serce . . .

Starość Kamieniczek równa była boleści Ratuszowego Zegara.

A ramiona Smętka zbyt szczupłe wówczas, by objąć ukojeniem w Starym Dobrym Miejscu.

Polkowice – ranek

      podobny był do poprzedniego, jak zwykle tutaj

słoneczny i jak zwykle zapowiadało się wietrznie . . . . .

Wstał – Eś niepotrzebnie zmęczony. Inne miejsca nie były takie.

Podkrążone oczy, wypieki na twarzy i ta obawa, co się jeszcze może wydarzyć

Czy warto ?

Było ?

Polkowice godz. 7,oo

      Jest – Eś poza domem, znowu w drodze . . . .

Miękkość ślimmmmaka w tęssssknocie za skorupąąąąą.

Stał koło kina, najwyraźniej czekał . . . . Potem, niby mimochodem – dlaczego nie on otrzymał robotę, Kol – Eś ?

Policman przechodził. Ulica nie na tyle szeroka. Widział – Eś i on też widział. Wasze spojrzenia: w jednym była modlitwa o spokój.

Wcale nie musisz pamiętać wczorajszego telefonu. To nic, że mówili o spaleniu twojej skorupy – to tylko słowa, słowa, słowa.

Polkowice, godz. 8,oo

Praca twoja jest jak Wielki Kamień i Oczekiwanie . . . .

Nie myślał – Eś, że jeszcze kiedykolwiek będziesz marzył o powrocie do ogłuszającego huku maszyn, tam na Dole było tak ciepło i jak w Brzuchu Matki – cokolwiek by się stało.

Pamiętał – Eś jeszcze. To było tylko piwo, jakieś gówniane Słowo, i w mordę, i tylko siniak, na krótko, pod okiem.

Tu jest drżąca trzcina

ręka                   w każdym z nas

po                         i tyle naiwnej

ogłuszający           i taka chęć, by każdemu

telefon                     cokolwiek, gdy nie moje

i tyle słów,                 Jak rękawicą w twarz Zły

bo te niektóre,            pomieszał marzenia o czynieniu

na zawsze                      i Kronopio przeszedł sam siebie

jak plwocina                    w nadzieję upadłą, że już nigdy nic.

 

Polkowice, godz. 9,oo

Wiedział – Eś, że pośpiech wysysa

twoje siły są na

czemu więc chciał – Eś

Tyle wyborów, każdego dnia

mówił – Eś manowce później cudne

odpoczynek wrzosowisko włóczęga

Tu pieniądz

i tylko . . . . .

A o NIM – nikt

i o przyzwoitości.

Może DOM będzie

Odkupieniem.

 

Polkowice, godz. 10,oo                                      Polkowice, godz. 11,oo

Na biurku artykuł                                              Spacer nie był

z gazetki.                                                              ukojeniem

Tyle niczego                                                        znowu                         z dzieckiem

i z taka nieukrywana radością . . . .                żebrała                        siedząc

o po pierwsze o prawie i prywatności          na chodniku               na ręku

o po drugie nic o plotkach i sadach              małe

o po trzecie nic o uczciwości                          „a oczka jak węgielki”

i frazes                                                                 a tu Targ i z rąsi

zgrzyta                                                                do rąsi

o Ojczyzna i . . . .                                                człowieczeństwem

kabza                                                                   upodlonym

pełna nieudolności                                           na pol-bruku

ubranej w ideologiczne piórka                      i Dziad Śmietnikowy

                                                                              i absolwent.

 

Polkowice, godz. 12,oo

Ostrych barw nabierają

słowa-uczynki. Aulą Forum

skrzy się każdy nasadzony liść

w kropelkach fontanny w pamięci zapadną

Domy Pomocy i Domy Opieki więc czyj to przystanek

i na jaki okres. I jeszcze tylko ten Chichot Złego w Starym

Wiatraku, jak zza drugiego brzegu tęczy, przed nim obrazek jak

z socrealizmu. Zostać . . . ., nie ? Zostać ! To dlatego, że Słońca

aż tyle i w Zenicie.

 

Miał – Eś potem inne, normalne dni. I choć nie Odysowa to była

podróż, to jednak obfitowała . . . .

lizanie ran, łatanie zdruzgotanych planów, sklejanie

porcelanowych serduszek i Starego Zegara.

Ten przystanek jest równie dobry, a może dużo lepszy od wielu

innych, choć nowe Smętkowe Miejsce nie jest ani tak cieniste,

ani tak kojące, a kapliczka nie tak urokliwa . . . .

Ale za to wątpliwości w nas, aż tyle tutaj, . . .

Kol. – Eś

Polkowice, marzec 1994.

======================

P.S.

Warunkiem ewentualnej /jakiejkolwiek/ publikacji jest zachowanie oryginalnej pisowni i układu graficznego tego tekstu.

Kol.-Eś

– – – – – – – – –

na oryginalnym tekście maszynopisu widnieje odręczna dedykacja:

Dla mojej Żonki Joli” oraz nieczytelny podpis autora.

Loading